sterty talerzy, nic nie rozumiem, urządzać knajpę pod auspicjami Orła Białego i majestatu Rzeczypospolitej to dobre na emigracji, my nie powinniśmy tego robić nawet za dolary.<br>Wyziera ku mnie łysy gnom, pomywacz nie dopuszczony do pańskiego stołu, cała jego czaszka lśni, tylko za uszami ma trochę siwych piórek.<br>Przycupnął na taborecie z miską na kolanach, uśmiecha się do mnie z wręcz nieczłowieczą, niezwykłą pogodą, na którą stać tylko krasnoludki Walta Disneya, i wskazuje mi łyżką, dokąd mam iść.<br>Teraz już słyszę odgłosy uczty - udźce, combry, półgęski, podlewane węgrzynem, całe to słowiańskie obżarstwo, wbijanie kołdunów w narodowy kałdun.<br>Ale zatrzymuję się pośrodku