prószące w ciemność ulicy Długiej.<br><br>XVIII<br><br>Kapitan Sakowski był co się zowie twardym dowódcą kompanu. Na placu musztry gdy się zjawiał, truchlały serca rekrutów. Oko miał niezawodne, jeśli chodziło o postrzeganie najmniejszych uchybień kroku czy postawy; kiedy chmurne jego spojrzenie przelatywało wzdłuż wyprężonych szeregów - - w żołnierzach oddech zamierał, a twarze tężały wszystkimi ścięgnami, iż nawet powieka niczyja drgnąć tam nie śmiała.<br>Niemniej i pięść miał ciężką pan kapitan. Używał jej, co tu ukrywać, popędliwie i skoro, choć nie tak często, aby nadążyć mogła znacznie popędliwszym a okrutnie grzmiącym słowom. Szczęściem, słowa te, choć niewykwintne, nie pozostawiały sińców - - Natomiast pięść uderzała boleśnie