Prawie nikt stamtąd nie wyszedł. Lekarz i pielęgniarka w białym fartuchu przychodzili do drzwi. Najpierw dawali zastrzyk, a dopiero potem mówili, że zabity. Całe Neve Sharet koło Ramat Ganu, długie czteropiętrowe bloki, z Polski, z Rosji, każdy siedział i czekał. Ja nie chciałam siedzieć w mieszkaniu, nie mogłam, gdyby przyszli, toby mnie nie znaleźli. Połowę wagi straciłam, wyglądałam jak w Oświęcimiu. Ktoś wsunął mi kartkę pod drzwi - "Mama, ja żyję". Wszyscy jego koledzy zginęli. Miał ich zdjęcie, maleńkie głowy. Jak wrócił, to robił kółka, całe zdjęcie było pokryte kółkami.<br><br>Przyjechał z Ameryki Fred, Fajweł z Osjakowa. Po raz pierwszy w życiu