się inaczej powrócić do siebie, jak tamtędy. Chcę już iść, tęsknię za czymś, nie wiem za czym, chyba nie za Suzanne. Za jakąś leniwą bliskością, uczuciową wygodą kątów wytartych przez swoje codzienne działanie i przeżywanie. Zaczynam kręcić się na krzesełku, spoglądam na zagarek, wreszcie żołnierz spostrzega, że pora późna, bo trąca mnie i mówi:<br>- No, idziemy.<br>Żegnamy się. Dziewczyna patetycznie kiwa mi głową, jak wspaniałomyślna amazonka obdarowująca swojego jeńca wolnością, człowieczek ledwie mruga oczami, ale za to wzmaga do maksimum życzliwość uśmiechu. Wychodzimy. Idę teraz tak prędko, że żołnierz prawie biegnie. Serwus, Barbarossa, serwus Alpy i jezioro, już jesteśmy za mostem