w tle, później nawet cięższe, mosiężne monety dwuzłotowe. Z żalu za tym, co już nigdy nie miało powrócić, a może nieukrywanej złości, nieustannej pretensji do czasu, bo pozbawiał nas radości, która nie mogła się pomieścić w ciągle zwiększającym się nominale. <br>Południe nie miało końca, powietrze ciężko falowało tuż nad hektarami traw; wydawało się, że ziemia pali się pod powierzchnią. Zwinki szeleściły w trawach jak papierki po cukierkach, z charakterystycznym chrobotem wspinały się na pnie brzóz i zastygały nieruchomo. Piotr wyciągał niebieską paczkę komsomolskich. Krztusiliśmy się ostrym dymem, pluliśmy kłączami tytoniu, zawsze potem w ustach czuliśmy smak goryczy. <br>Blachowski, syn najprawdziwszego esesmana