i po pół godzinie<br>spotkali się u wlotu Doliny Strążyskiej. Jeszcze tylko ostatnia<br>krótka narada, instrukcja, jak się zachować, dyby kogoś<br>spotkali na drodze, i wymarsz w ustalonym porządku. Gdyby<br>idący przodem Staszek spostrzegł coś podejrzanego, miał<br>zakaszleć, a pozostali - rozpierzchnąć się po zaroślach<br>i czekać w ukryciu na powtórne trzykrotne kaszlnięcie.<br> Szli Doliną Strążyską, potem znaleźli się na Grzybowcu,<br>skąd przez Mały Giewont dotarli do przełęczy Giewońskiej. Po<br>pięciu godzinach forsownego marszu byli na Czerwonych<br>Wierchach. wyjąwszy parę fałszywych kaszlowych alarmów,<br>zawinionych przez górskie kozice, droga przebiegała spokojnie.<br> Na Czerwonych Wierchach zrobili dłuższy postój. Rozłożyli<br>kanapki z wędliną, rozlali do