ścianach. Paprotki na ciężkich parapetach, wycięte z kartonu białe duże i niezgrabne litery, które przypięte do szarego lub czerwonego płótna układały się w abstrakcyjne hasła. Gdy poznawałem tajemnicę biblioteki. Cudowność szarego papieru i numery katalogowe wytatuowane na nim czarnym flamastrem. Wielka sala gimnastyczna, w której mogłyby się pomieścić całe armie tuż przed wyruszeniem na ostateczną rozgrywkę. Długi, długi korytarz, na końcu którego widać było światło. <br>I moje liceum, niedaleko stąd. Gdy wraca czasami w snach, zawsze są w nim kobiety, choć przecież była to szkoła męska, a my, jej uczniowie o kobietach marzyliśmy, jak uczniowie męskich szkół w dziewiętnastowiecznych powieściach. Paląc