tylko bliska przyjaciółka rodziców, mieszkająca w odległej, wschodniej dzielnicy Milanówka, dokąd często jeździło się w niedzielę kolejką EKD jak na letnisko. Rozsypujący się parterowy domek udający dworek stał w wielkim ogrodzie, niemal całym zarośniętym malinami. Były wielkie, soczyste, czerwone i kilka krzaków dziwnych, białych. W domu nie było łazienek i ubikacji - za potrzebą chodziło się krętymi ścieżkami przez malinowy zagajnik do drewnianej sławojki, usytuowanej w kącie ogrodu, niemal przy ulicy, prowadzącej do nowoczesnego blokowiska. Mężczyźni, oczywiście robili sobie mniej ceregieli korzystając z gęstego żywopłotu leszczynowego odgradzającego posiadłość cioci Zosi od ogrodu państwa Orzechowskich. Ale mężczyzn w tym domu nie było, albo