i nikt im nie uciekł. Dziadek nazywał się Chaim Orenstein, babka miała na imię Gizella.<br><br>Matki nie chcieli przyjąć we Lwowie na politechnikę, bo nie miała dokumentów. Przeszła San w nocy po lodzie, dotarła do Warszawy i tą samą drogą wróciła do Lwowa. Zobaczyli dokumenty, to powiedzieli, że nie przyjmują uchodźców z zachodu. Mój ojciec, pełnoprawny obywatel z tej części Przemyśla, która stała się częścią Związku Sowieckiego, zaproponował jej fikcyjne małżeństwo, ale się nie zgodziła. Pojechała do Moskwy, do Gelwicha. Gelwich włożył mundur ze wszystkimi rombami, wziął ją pod rękę i poszedł prosto na Pietrowkę. Strażnik stanął na baczność. Do komisarza