widzieć, wszy, całe ich mnóstwo, które oblazły mnie teraz, tak jak wtedy, w drodze na południe, u fryzjera, i wkrótce zachorowałem na tyfus plamisty wraz z całą rodziną państwa Kańskich, która zaopiekowała się mną po śmierci mamy, i nas, z ogolonymi do skóry głowami, stłoczone w łaźni nagie ciała, i uczyłem się potem umierania, raz po raz pogrążając się w nieświadomości, i łączyłem się w niej ze swoją umarłą mamą, związaną ze mną tą samą chorobą, która choć jej nie oszczędziła, mnie ułaskawiła, ale wymusiła daninę: musiałem oddać jej te swoje wiecznie rozwichrzone włosy, i mama spytała, zawiedziona:<br>- I jak ty