chytrusieńkimi oczętami<br>powtórzył, co zwykł był powtarzać, gdyż nasze codzienne spotkania<br>obrosły swoim własnym rytuałem: - Oj, dobry jest, dobry...<br>Te-te-te-te-te-te-te-te!...<br> Jakimś cudem, trzeba przyznać, dziadulo nie popadał w rutynę, gdyż za każdym <br>razem pożegnalna kwestia z coraz większym była<br>wygłaszana zapałem.<br> Po czym ulatniał się natychmiast.<br> Podreptał żwawo, ciągnąc za sobą zielony chałat, zerknąwszy<br>ukradkiem przez ramię, jakby się obawiał, że ktoś mu zacznie deptać<br>po piętach.<br> Markiz odprowadził go wzrokiem, wzdrygnął się.<br> - Terkocze jak Maschinengewehr! - powiedział.<br> - Maschinengewehr... przedniej marki, od Kruppa!... - i<br>westchnął.<br> - Oj, dobry jest, dobry...<br> Te-te-te-te-te!<br> Trudno