kopanie dołów w ramach nieskomplikowanej terapii zalecał dojeżdżający z miasta psychiatra, chorzy na raka, słowem, wszyscy. Kto tylko miał siłę w rękach, mógł kopać na cmentarzu syfilityków. Emerytowany porucznik, lat pięćdziesiąt, wykopał ich kilkanaście w ciągu dwóch dni i prawie padł z wycieńczenia. <br><br>Akurat wtedy nikt nie chciał w N. umierać, doły stały, zbierała się w nich woda, a kiedy w końcu zaczęło się umieranie, trumny po prostu wrzucano do tej wody, przez krótki czas tam pływały, unosiły się na powierzchni niczym monstrualne spławiki, potem powoli, coraz cięższe, opadały na dno. <br>Deszcz nie ustawał, woda przelewała się przez krawędzie dołów, cały