nabożeństwie Drogi krzyżowej, a strącał w otchłanie pogardy rzeczywiście przygłupiego, ale za to bardzo zdolnego poetę młodego pokolenia obwieszonego miedzianymi niuejdżowymi talizmanami. Przyznawałem rację, gdy odgrażał się, że będzie liczył żony intelektualistom pouczającym go, jak żyć. A ja? Za dużo wiedziałem o sobie i swoich ciągotach, żeby się stroić w uniform reformatora świata. Zostawiałem to innym. Może dlatego, że się bałem? <br>Świat był przecież pełen pokus, a ja miałem dziwną pewność, że gdybym stanął w słońcu i zaczął głosić pochwałę cnoty, zaraz zostałbym strącony w otchłanie rozpusty. Nie pomogłyby anioły stróże ściągane na moją głowę przez Małgosię, nie cofnąłbym się, zatrzasnął