Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
płacę rzetelnie... I wódkę daję...

Mówiąc to szarpał rudawy wąsik palcami brunatnymi od pokostu i politury. Do mojej matki nie był podobny, chyba tylko o tyle, że tak samo jak ona mrużył krótkowzroczne oczy. Nie wykazywał, zresztą, zbytniego zainteresowania siostrami i w rozmowie nie omieszkał zauważyć, że krewnych na ogół unika, ale ojca szanuje i dlatego okazuje nam tak wyjątkową gościnność.

- Cóż... Siostry robią kariery przez zamążpujście... Benedykt - dorobkiewicz, Leopold - belfer, muzykus na miarę muzykantów z Bremy, wiesz, tych z braci Grimm... Ty jeden jesteś czymś... Można cię, ostatecznie, szanować...

Po obiedzie wyszliśmy z domu. Na Wasilewskim Ostrowie kolejne Roty krzyżowały
płacę rzetelnie... I wódkę daję...<br><br>Mówiąc to szarpał rudawy wąsik palcami brunatnymi od pokostu i politury. Do mojej matki nie był podobny, chyba tylko o tyle, że tak samo jak ona mrużył krótkowzroczne oczy. Nie wykazywał, zresztą, zbytniego zainteresowania siostrami i w rozmowie nie omieszkał zauważyć, że krewnych na ogół unika, ale ojca szanuje i dlatego okazuje nam tak wyjątkową gościnność.<br><br>- Cóż... Siostry robią kariery przez zamążpujście... Benedykt - dorobkiewicz, Leopold - belfer, muzykus na miarę muzykantów z Bremy, wiesz, tych z braci Grimm... Ty jeden jesteś czymś... Można cię, ostatecznie, szanować...<br><br>Po obiedzie wyszliśmy z domu. Na Wasilewskim Ostrowie kolejne Roty krzyżowały
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego