ziemianki, dobiegł huk pojedynczego wystrzału, na tyle odmienny, że udało się go wyłuskać z jazgotu peemu.<br>Odbił się łokciem, poderwał - widział górną połowę skałki. Nie dostrzegł Niżyckiego. Co dziwniejsze, nie było też lufy skierowanej w górę strumienia.<br>Przemknęło mu przez głowę najczarniejsze z możliwych wyjaśnień. Ale nie dlatego ruszył truchtem w dół. Atak był wynikiem okazji, jaką mu stworzono; wściekłość i strach o Izę ujawniły się dopiero potem, gdy Niżycki wszedł mu w celownik i okazało się, że automat nie strzela, bo po prostu leży metr od zwiniętego w kłębek, nieruchomego mężczyzny. Nie ulegało wątpliwości, że Klucznik dostał, i to dobrze, skoro