pachą kapelusz i laskę, a w tylnej kieszeni zawsze nabity browning. Szedł, dziwnie podskakując, jak gdyby tańcząc, po kociemu schylając i prostując grzbiet. Miał przepiękne, żółtawe oczy i gdy mimochodem darzył wzrokiem spotkane kobiety, zdawało się, że rzuca w nie garściami kwitnącego mleczu. Gwizdał przy tym rytmicznie murzyńską piosenkę, a w duchu dorabiał do niej własne słowa: "Rebeko, Rebeko, cóż na nas czeka?"<br>Przeszedł obok kawiarni, nagle zawrócił i wszedł do niej, pozostawiając za sobą otwarte na oścież drzwi, które wicher zamknął natychmiast z hałasem jakby wystrzału. Widocznie gdzieś w głębi chirurg był bardzo zdenerwowany, gdyż przy tym ostrym, choć niewinnym grzmocie