go wewnętrzną siłą i wolnością. Pragnął unieść się wysoko do góry i przechadzać między nimi. Głaskać ich ciała, wtulać się w grzywy i zostać na zawsze w poszumie żubrzego pędu. Oddać się im! Beztrosko, w nagłym oczyszczeniu! Zostawić wszystko - ludzi, dom, świat. Były przecież tak blisko... Wiatr ucichł, schował się w ogonie młodego żubrzątka i pierwsze krople potu spadły na chodnik. Intensywniał zapach ziemi. Któraś z żubrzyc, przekrzywiwszy ciężki łeb, wydała z siebie donośny, przenikający całe niebo ryk, a reszta stada odpowiedziała cichszymi pomrukami, podobnymi bardziej do odgłosu łamania kry lodowej niż zwierzęcego głosu... Stado przysiadło nisko nad ziemią. Deszcz. Ciepły, oczyszczający