mocno wymalowane usta, drapieżne, wszechobecne spojrzenie, niemal inna kobieta. Jemu to się podobało, byli na wakacjach i mieli słodką pustkę w głowach, byli niepoważni, mało ich obchodziło, co będzie jutro. Szli powoli, białą łachą jednolitego piachu, pachniało, aż odurzało, sosnową żywicą. W okrągłej budce przy stawie kupił lody, trzysmakowe, pistacja, wanilia i coś jeszcze. Jeden z licznych kuzynów Róży pił, na ponuro, sodówkę, przy stoliczku pod czerwono-żółtym parasolem. Pił małymi, dystyngowanymi łyczkami. Zapraszał, aby się do niego przysiedli. Nie skorzystali. Usiedli na białej ławce, twarzą do modrej wody, patrzyli na wodne rowery i na perkozy, słuchali, jak przelewa się przez