pas w białej strudze światła, które dobyło jego chudą, wysoką postać, radża odprowadził go wzrokiem i rzucił drwiąco:<br>- Kombinator, chciał mnie naciągnąć na bilet do Paryża. Mówił tak przekonująco, że i mnie obdzieli swoją sławą, aż zażądałem, by mi pokazał, jak maluje... Przecież to nieporadne, po prostu - nic.<br>- Nie kłamał, wart jest poparcia. To nie kopista, ani fotograf, chce być sobą. Jeżeli wytrwa, będzie sławny.<br>- Po-cze-kam - cedził radża łaskawie. - Ile on chce za te malowidła?<br>- Dwieście rupii.<br>- A ile mu naprawdę dają?<br>- Sto, sto dwadzieścia...<br>- I sprzedaje dwa na rok, jeden do jakiejś ambasady albo amerykańskiemu turyście, drugi mu