zobaczyła. Wrzasnęła wściekle, sięgnęła po łuk, wysypała pod nogi brzechwy z kołczana. I zaczęła szyć. Szybko. Strzałą po strzale. Ani jedna nie chybiła celu.<br> Na brzegu zakotłowało się, Nilfgaardczycy cofnęli się w las, zostawiając w trzcinach zabitych i wyjących rannych. Ukryci w gąszczu, strzelali nadal, ale groty już ledwo donosiły, wartki prąd niósł prom w stronę środka rzeki. Odległość była za duża na celny strzał dla nilfgaardzkich łuków. Ale nie dla łuku Milvy.<br> Wśród Nilfgaardczyków pojawił się nagle oficer w czarnym płaszczu, w hełmie, na którym chwiały się krucze skrzydła. Krzyczał, wymachiwał buzdganem, wskazywał w dół rzeki. Milva szerzej rozstawiła nogi