pobocza piaszczystych dróg, szelężnik ukrył się w bombowych lejach wypełnionych mętną, mulistą wodą. <br>Tam, w dosyć bezpiecznej odległości od rodzinnego domu, spędzaliśmy miesiące wakacji. Mijaliśmy sad Rygielskiego, forty na Polnej i Michałowskiej i hodowlę lisów. Tuż za torami było lotnisko.<br>Wspinaliśmy się na gzyms fortu, była to w gruncie rzeczy wąska, betonowa półka, która dzieliła fort na dwie równe części, i przez zakratowane okna zaglądaliśmy do wnętrza; panował tam półmrok i stęchły zapach wilgoci. Światło w pewnym miejscu załamywało się jak w pryzmacie i w dół opadał tylko cienki, świetlisty słup. Zimny powiew wwiercał się nam pod przepocone podkoszulki, ściągał skórę