nienagannie, bo zanim Jerzy doszedł do rogu ulicy, zaroiło się od ludzi. W tym samym czasie telefony niosły nieskomplikowany, jak na styczniowe mrozy, szyfr: "Burza przeszła" lub: "Ulewa oddaliła się, możesz przyjść..." Mimo że nie był pierwszym, zbliżając się do rogu, zwolnił ostrożnie kroku. Nawet śladu samochodowych kół czy śniegu wgniecionego postojem zatrzymanych nie było na twardo ubitej, śliskiej powierzchni ulicy. Paruset ludzi wyparowało w stukocie motorów, a na ich miejsce ulica zaludniała się powoli nowymi. Jerzy był w połowie Senatorskiej, gdy spostrzegł, jak ludzi zmiata z ulicy jękliwy sygnał policyjnej budy. Rzucił się ku bramie i w. tym momencie skojarzył