zeschłą roślinnością. Ale i to wrażenie rozsypywało się w odległości kilku kroków: wtedy bowiem regularność, obca żywym formom, ujawniała swą obecność poprzez chaos zniszczenia. Ruiny nie były właściwie lite, bo można było zajrzeć do nich przez szpary metalowej gęstwiny, nie były i puste, gdyż wypełniała je ona na wskroś. Zewsząd wiało martwotą opuszczenia. Rohan pomyślał o miotaczu, ale bezsensowne było nawet użycie siły, skoro brakło wnętrz, do których pozwoliłaby wtargnąć. Wicher przepędzał między wysokimi bastionami tumany gryzącej kurzawy. Regularne mozaiki czerniejących otworów wypełniał piasek, wciąż osypujący się ciurkiem, który tworzył u ich nasady strome stożki niby miniaturowych lawin. Nieustający, sypki szelest