na określone strefy wpływów. Środkową zajmowali Polacy, handlujący warzywami i mięsem. Po prawej rozstawiali się gadający łamaną polszczyzną Azjaci, monopoliści w dziedzinie plastikowych klapek za dziesięć złotych i koszulek z podejrzanej bawełny. Po lewej zaś, tak z boczku, półgębkiem niejako, przechadzali się Rosjanie z torbami przyciśniętymi do ciała. Ich oferta wiązała się z napiętą obserwacją i umiejętnością szybkiej ewakuacji. Chodzili wte i wewte, nawołując szeptem: "Spirt! Cigariety! Spirt! Cigariety!" To dla Rosjan, dokładnie dla przybyszów z Kaliningradu, tego sierocego skrawka imperialnej matki, zjeżdżało pół miasta. Tylko u nich można było kupić malborasy za trzy zety, łesty za dwa pięćdziesiąt, chińskie kamele za