znając Sonię, wiedziałem, że już ona nie popełni błędu, że będę szedł do niej jak po nitce do kłębka i że na pewno się spotkamy, a może nawet będzie dość czasu, by porozmawiać, bo tyle przecież miałem jej do powiedzenia: od ostatniego naszego spotkania w ogrodzie dwójki minęło kilka miesięcy, widywaliśmy się, to prawda, co niedzielę, ale tylko przelotnie, tak że nie mogliśmy wymienić nawet paru zdań, a ja niecierpliwie snułem plany dotyczące nas obojga: że wyjedziemy do Indii albo do Afryki, a nawet do Nowej Zelandii czy Meksyku, gdzie znajdziemy się z dala od toczącej się wojny, że zanim uda się