tylne siedzenie, wsiadł za nim i mogli ruszać. Z przodu Soso i Martynka - tutejsze, choć studiujące w Krakowie dziewczę, rozkochane w Rosji na zabój, w jej języku, dumkach, czastuszkach. Z głośników nie popłynęła jednak żadna czastuszka ani dumka nawet, tylko kołyszący Bob Marlej.<br>- A szałet szeri! - wydarł się marlejowo Zygmunt, wiercąc sobie boleśnie palcem w pępku.<br>Na rondzie skręcili w prawo... i jakby kto przestrzeń dźgnął batem! Sybiraków, skręt w końcówkę Wojska Polskiego i długi szpaler drzew osmalanych przez reflektory auta. A szałet szeri! I nie wiadomo dokładnie, czy to miasto wypluło ich spod nabrzmiałego wieczornym żarem podniebienia, czy też korkociąg