rytuał. Snuli się gdzieś bez jasnego celu. Przysiadali na ławkach, krążyli po ulicy, od niechcenia prosząc o pożyczkę, rozmawiali w bramach, wystawali przed sklepami, po czym, przydeptując peta, ruszali dalej. A to odlać się za murek, a to do następnego sklepu, a to do parku, też na ławeczkę. Zygmunta to włóczenie się zawsze kierowało w stronę "Kolorowej". Nie było dnia, żeby nie spotkał w restauracji kogoś znajomego, nie pogadał, nie wypił jednego, dwóch browarów. A już na sto procent spotykał na schodach Rubina, kumpla z technikum, który podobnie jak on pomylił wyobraźnię z rezystorem, więc porzuciwszy świat komputerów, zaczął żyć z ulicznego