swoje istnienie i wydaje mi się, że lada moment rozpłynę się w nicość. Ale Weber odchodzi, a ten drugi żołnierz, jakby dopiero teraz mnie dostrzegł, kiwa palcem, żebym szedł za nim, i jakby kwalifikując w ten sposób moją obecność, przywraca mnie istnieniu. Wchodzimy do magazynu, zabieramy stamtąd wielkie koło od wozu i niesiemy je razem. Przechodzimy przez ogród i innym wyjściem wychodzimy znów na ulicę. Idziemy w milczeniu, które żołnierz wreszcie przerywa.<br>- Francuz czy Anglik? - pyta krótko i ostro, jakby to był rozkaz.<br>- Francuz - odpowiadam. Nie chce mi się tłumaczyć wszystkiego o prapradziadku, dziadku itd., zresztą ze znajomością kilkunastu wyrazów niemieckich