do pani.<br> Agnieszka Marusarzowa, żegnając się ze swymi gośćmi,<br>miała pogodny wyraz twarzy, ale dziwnie mrużyła oczy,<br>zażenowana łzami, które cisnęły się spod powiek.<br> Gdy wyszli na podwórko, było zupełnie ciemno. Spojrzeli<br>na Tatry, które już gdzieniegdzie w wyższych partiach bieliły<br>się śniegiem.<br> Wędrowali z ojczystego kraju na obczyznę. Czy wrócą?<br>Któż to mógł przewidzieć? Na razie uważali się za szczęśliwców.<br>Gdy inni poszli do niewoli, im udało się ukryć.<br> Szli Doliną Strążyską w górę, Staszek nadawał tempo. Po<br>paru godzinach byli na Czerwonych Wierchach. Śnieg tu już<br>leżał grubą warstwą, brnęli teraz z trudem, Co jakiś czas<br>przystawali, posilali się