pod grzmiące spiżem niebo Oksymoronu, chciałem Wandę odwieźć taksówką do hotelu, jak na magistra przystało, lecz ona powiedziała, że ten spacer pod skotłowanym niebem nie jest jej już straszny, teraz niczego się nie boi i... musiała przerwać, bo jakiś pijany czknął jej w twarz (tak, że aż ja poczułem) czystą wyborową, wiśniówką, śledziem, albańskim koniakiem, pieprzówką, rostbefem i wiązką przekleństw; zademonstrowałem, że nie zapomniałem lekcji boksu udzielanych mi z polecenia łajdackiej pamięci mojego ojca, i Wanda patrząc na skrwawionego pijaka już, już miała wrócić ze mną do domu (ta ekstaza w jej oczach), ale ja zmęczony gwałtownym wysiłkiem powiedziałem "pa, kochanie