tylko Zygi. Zygi z Jagiellońskiej - sprostował nieznajomy z ironicznym uśmieszkiem.<br>W milczeniu dotarli do furtki. Nieznajomy wyprzedził Zygmunta i przepuścił go pierwszego z grzecznym ukłonem.<br>- To jak, pogadamy? - ponowił propozycję, przystając na rogu ulicy.<br>Zygmunt się nie odezwał, tylko automatycznie ruszył w kierunku domu. Czuł na sobie spojrzenie tamtego, jego wyczekiwanie. Chciał mieć za sobą całą tę historię, tego kolesia, to złudzenie klinicznej śmierci zakończonej idiotyczną szamotaniną z płaszczem. Chciał najnormalniej w świecie wrócić do domu, usiąść w fotelu, spokojnie wszystko przemyśleć. A było o czym myśleć. Nieliczni przechodnie, wymijając kałuże, spieszyli się, by zdążyć przed dzielnicową godziną. Spojrzał na zegarek