sen.<br> A razem z tym snem zjawia się we mnie Jasiek, mój kompan z chóru.<br> Tuż po Jaśku, wchodzi do stodoły, w siano, a z tego siana we mnie cały kościelny chór.<br> I zaczyna śpiewać cichutko pastorałkę.<br> Zawsze jedną i tę samą pastorałkę.<br> A ja, w białej koszuli z kołnierzykiem wykładanym na czarny surdut, w boksowych butach z cholewami, wychodzę przed śpiewający chór, wchodzę na skrzynkę po świecach i mając przed sobą cały kościół w babskich tybetkach, w chłopskich głowach obnażonych i natartych sadłem, zaczynam solówkę wysokim głosem, przypominającym hartowane w białej glinie żelazo.<br> I po chwili słyszę, jak do mojego