tynkarze zewnętrzni byli trzeźwi i pracowali, a tamci z wyżej wspomnianych względów zaopatrzeniowych już byli w melinie. Przyznaję, wybrałem ten moment z całą perfidią, przyznaję, że niskie pobudki mną kierowały - chciałem sztucznie, eksperymentalnie niejako, podniecić naturalny w człowieku antagonizm klasowy. <br>I wtedy niby przypadkowo wybrałem się do ogrodu, na wszelki wypadek w obstawie Józefy. Powoli acz konsekwentnie zbliżałem się do mojego truskawkowego ogródka. Drużyna tynkarska nie krępowała się moją obecnością, nawet ich kierownik skinął do mnie zachęcająco i prztyknął palcem w podgardle, co w potocznym języku oznaczało zaproszenie na sznapsa. Zbliżyłem się więc niewinnie, niby żeby pogadać, podziękowałem za oferowaną mi