stołach lśniły kielichy rżnięte z różnobarwnego szkła, odbijając swe smukłe kształty, jak w zwierciadłach, w srebrnych talerzach i misach. Słodycze, przeróżne owoce surowe i smażone w miodzie, orzechy spiętrzone w kunsztowne piramidy zajmowały środki stołów. Kandelabry i lampy oliwne nikłymi płomykami walczyły z jasnością dnia. Ale już mrok, sprzymierzeniec ich, wypełzał z kątów olbrzymiej sali.<br>Gdy zabrzmiała cicha, ukryta muzyka, do sali zaczęli napływać goście. Wszedł Kwintus Waryniusz, otyły starszy mężczyzna o zwisającym podbródku i wysuniętej ku przodowi dolnej wardze. Oczy koloru zeschniętej gliny, jakby wypełzłe, o nabrzmiałych powiekach, nadawały całej twarzy chorobliwy wyraz znużenia.<br>0 = Za nim wbiegł młodzieniec średniego