rodzinnych działań współczesności, zastępują formy dostojne kilkusetletnim trwaniem, poważne wiekowymi przeżyciami i tkwiące początkami swymi gdzieś w odległym micie, wzruszające niby napotkany dziś człowiek, który znał osobiście Szopena. Ulice stają się uliczkami krętymi, nierównoterennymi, o niespodziewanych rozwidleniach i nagłych placykach, budynki - domkami skupionymi, o pajęczej fakturze średniowiecznych łuków, zaokrągleń i wypustów fasad, butelkowo-wodnym błysku soczewkowych okien gotyckich, "przez które blady miesiąc wpada", i żywej, choć przyćmionej wysiłkiem długowieczności, barwie ogólnej. Panująca tutaj rozległość dziejów musiała oddziałać na wspaniałomyślność żołnierza, bo najwidoczniej puszczając w niepamięć urazę odezwał się:<br>- Ładne miasto, co?<br>- Ładne - kiwnąłem głową.<br>- Całe Niemcy takie ładne - rzekł i zrobił