złociły się ugry. Odkładał na chwilę pędzel, z dużej tubki wyciskał białą farbę, gasił intensywne kolory rozprowadzając mieszaninę kilkoma kroplami oleju. Podczas tej pracy ściągał lekko usta, górna warga zachodziła na dolną nadając jego twarzy wyraz dziecinnego zaabsorbowania. Wybuchałam śmiechem, podbiegałam do niego i całowałam go w usta. Delikatnie, nie wypuszczając pędzla z ręki, uwalniał się z mojego uścisku, odchylał głowę do tyłu i kładł nową, barwną plamę na płótnie.<br>Były to rzadkie momenty całkowitego odprężenia, przeważnie nie umieliśmy zapomnieć. Sparaliżowany lekarz, zanim jeszcze wyszliśmy z gabinetu, zdążył nam powiedzieć, że mój mąż powinien przerwać studia. Ataki nie miną, jeśli nie