Wyszli, bo do atelier wtoczyła się rozgadana rodzinka, kramarze czy piekarze? Nie uszli paru kroków, gdy na ulicę wybiegł za nimi fotograf, machał rękami, niczym pływak tracący siłę.<br>- Panie Jassmont!<br>Zatrzymali się. Podbiegł, nieco sapał, przygarbiony.<br>- Przepraszam, że pana kłopoczę, widzi pan, jaką mam dziurawą głowę, ważna rzecz. Pan Szyc wypytywał o pana, koniecznie chciał się z panem widzieć. Jakieś interesy czy co. Pan rozumie, teraz takie czasy, że lepiej za dużo nie wiedzieć.<br>- Kiedy? Czy on jest tutaj? Dziwne, słyszałem, że poszedł na Węgry - zdziwił się Jassmont. <br>Róża rozejrzała się po pustej uliczce. <br>Również fotograf się rozejrzał, chrząknął. - Aha, nie