łóżka, drżącymi rękami wciągnął spodnie, włożył bluzę <br>i zapalił lampę. Spod białej umbry padł, szeroki krąg żółtego światła, ciepły, <br>pojednawczy i zachęcający. Teofil otworzył Liwiusza, kajet do słówek łacińskich; <br>po lewej ręce miał słownik i gramatykę. Szedł w tekst jak w las, karczując najpierw <br>nie znane wyrazy. Po każdym takim wyrębie robiło się trochę jaśniej, ale poszczególne <br>człony zdań stały tu i ówdzie mroczne i niedostępne jak osobne knieje. Zapuszczał <br>się w nie z gramatyką, która wodziła go po manowcach, i nieraz długim kołowaniem <br>wracał tam, skąd wyszedł, i nagle odnajdywał wolną drogę o parę kroków od natrętnych <br>chaszczy. Po półgodzinnym