przeciwlotniczej. Owe bukieciki wyrastały coraz bliżej, postępowały jak huragan, syreny zawyły, huk baterii potężniał, wzmagał się szum dziesiątków samolotów i nagle runął z góry potok klęski i śmierci. Waliły jak grad bomby burzące i bomby zapalające. Na spichrze, na mieszkania, na dzieci, na zbiorniki, na ogródki, na doki, na pieski wyścigowe, na gazownie - waliły i waliły, zdawało się, bez końca. Wciąż waliły, jakby zmieść miały z powierzchni ziemi cały wschód Londynu.<br><br>Wybuchały zbiorniki, paliły się doki, płonęły spichrze, ginęli ludzie.<br><br>Lotnicy z czarnymi krzyżami zapewne śmiali się z góry do tego piekła szatańskim śmiechem. Ponosiła ich radość, że oto nareszcie w