łóżkach, rozmawiamy, a tu zjawia się mały gazeciarz, który nie nagabywany przez nikogo wszedł sobie z ulicy. I on też chodzi sobie od łóżka do łóżka, ale nie ma żadnego ubrania ochronnego, tylko swe przepocone łachmany, sprzedaje gazety tym pacjentom, którzy już czują się nieco lepiej.<br> Lepkimi od potu palcami wysupłują spod poduszki jakieś miedziaki, jesteśmy przecież w okresie przedwyborczym i zadrukowane w języku tagalog płachty papieru wabią sensacyjnymi tytułami. Po jakimś kwadransie wyglądam przez okno i widzę, jak ten sam chłopak sprzedaje swój towar już na ulicy. Podbiega do zatrzymujących się na skrzyżowaniu samochodów, przez okna wrzuca gazetę, sprawnie odlicza