w typie południowca, ten<br>osiwiały z rozpaczy człowiek, skulony na szpitalnym łożu, stał się<br>dla mnie, gdy go pierwszy ujrzałem, po prostu markizem de Sade...<br> Po prostu!<br> Lęk mi ścisnął serce.<br> Czułem, że niewiele brak, żeby zapaść się w niewyobrażalną<br>otchłań.<br> Tylu ich tam wpadło!<br> Myślałem o biednym Höderlinie, o wytwornym de Nervalu, znaleziono<br>go nad ranem w zaułku koło placu Chatelet, wisiał we fraku, cylindrze, w dwóch <br>kamizelach i dwóch czyściusieńkich koszulach, gdyż<br>mróz był w Paryżu, mróz był silny owej nocy...<br> I znów myślałem o Hölderlinie, poecie, lat czterdzieści, własnowolnie? zamkniętym <br>w wieży, który z magii swojego umysłu i