odepchnąć, ale zobaczył, że Krogg już krzesze ogień.<br>Wtedy rozległy się gwizdki strażników. Dźwięk zimny, przenikliwy. Zaraz zjawią się następni.<br>- Ju...u...uż - wystękał Krogg. Nasączona wcześniej palnym olejem lina zajęła się od razu.<br>Pozm rzucił się do ucieczki. Żołnierze wybiegali zza zakrętu.<br>Magwer pchnął Krogga, minął ich Pozm. Popędzili wzdłuż ulicy, jeden po drugim niknąc w bocznych dojściach, bramach domów, między warsztatami.<br>Żółty ognik powoli pełzł ku górze, poruszany wiatrem, targany wahnięciami rozhuśtanej liny. W końcu dotarł prawie do samej belki i tam, natknąwszy się na odcinek sznura nasycony wodą, zgasł. Ponad ulicą Dabory wisiała kita z trzech wiewiórczych ogonów