rankiem do Wrocławia zjechał. <br>Gwibert Bancz przełknął ślinę. Sytuacja, co tu dużo gadać, nie była dla niego najzręczniejsza. Nigdy nie była. I nic nie wskazywało, by kiedyś mogło się to zmienić. <br>- Właśnie - Otto Beess zabębnił palcami po stole, skupiony, zdawałoby się, wyłącznie na męczonym przez Ormian świętym. - Właśnie. Cóż to za rycerz, synu? Imię? Ród? Herb? <br>- Khem... - chrząknął kleryk. - Ni imię nie padło, ni ród... Ni herbu nie nosił, cały w czerń będąc odzianym. Aleć jam go już u biskupa widywał. <br>- Jak tedy wygląda? Nie każ się ciągnąć za język. <br>- Niestary. Wysoki, szczupły... Włosy czarne do ramion. Nos długi, by dziób