Coraz chłodniej i ciemniej, deszcz padał dzień cały, więc i drogi rozmiękły, wreszcie słońce zaszło i noc nastała, żadnym nie rozjaśniona światłem. Do małej ubogiej chaty, w końcu wioski, ktoś zapukał. Gospodarz drzwi otworzył, a do izby wszedł żebrak, z kijem w ręku i workiem płóciennym na plecach, mokry i zabłocony. <br><br>- Niech będzie pochwalony!<br>- Na wieki wieków.<br> - Przenocujcie mię, gospodarzu, strudzony jestem bardzo, z drogi idę.<br>Kmieć pokiwał głową i westchnął. <br>- Juści ostańcie, kiedy nie macie schronienia. Na dworze ciemno i mokro; wygodnie wam tutaj nie będzie, bo chata mała, dzieci siedmioro, a obok w drugiej izbie chora żona. Ale z