rewolucyjnej partyjnej roboty. Z "tamtej" strony odbierał od podobnych sobie ludzi i przenosił przez koryto Blizny socjaldemokratyczną bibułę, z "tej" zaś przerzucał na tamtą nieznajomych, ale zapewne ważnych towarzyszy, Polaków, Rosjan, Gruzinów <page nr=45>. Jedno i drugie robiło się zazwyczaj przy tak zwanej psiej pogodzie.<br> Doszedł do Marek w niespełna godzinę. Rzadkie zabudowania z pociemniałej cegły wyrastały prosto z lasu. Osiedle, jak kawał rudego placka, przekrajane było przez środek poczwórnymi wstęgami szyn, między którymi stał bardzo długi budynek stacyjny, z pustymi po obu stronach peronami. Martwota tych peronów, pamiętających wielki kiedyś ruch podróżnych, była przejmująca, pod ich dachami, wspartymi na żelaznych słupach, każdy