zeszło nam do wieczora, nie wiem, jak i kiedy, bo jechaliśmy niby we śnie, niby Adam i Ewa, tego dnia dopiero stworzeni <page nr=7> przez Boga i dziwiący się drzewom, kwiatom i rozmaitej zwierzynie. Tak to trwało, ta jazda, wiele godzin, nie wiem ile. Nareszcie Diego powiada: - Głodny jestem. Znam tu jeden zajazd o pół mili, tam przenocujemy. - Zlękłam się, ale osły zgonione, noc bliska i nie ma żadnego schronienia w polach, chyba iść do lasu. - Zajazd na odludziu - ośmiela mnie Diego. - Nikt Siostry nie pozna. - A co mi to? - obruszam się, choć cała drżę. - Przeorysza nie jedzie za nami na osiołku. Nocujmy