wyrzucał ciotce, że naraża tak wątłe i wrażliwe <br>dziecko, jak ja, na podobne spotkania. Ciotka tłumaczyła <br>się, że na podwórzu jest ogród i że bawiły <br>się tam dotychczas tylko dzieci z przyzwoitych rodzin. Wzywano <br>na świadków Jana i Katarzynę. Ja, przerażona groźbą <br>ponownego zamknięcia w murach i kratach Saskiego Ogrodu, zalewałam <br>się łzami. Sprawa Józi utonęła jakoś w tym <br>wszystkim i znikła bez śladu. <br><br>Pozostała tylko moja własna sprawa, której broniłam <br>teraz rozpaczliwie. <br><br>W końcu stanęło na tym, że wolno mi będzie dalej <br>chodzić na podwórze, pod warunkiem jednak, że nie będę <br>podawała ręki ani całowała się z żadnym <br>dzieckiem, że