kroków znajdował się kręty parów, niegdyś przepust dawnego koryta rzeki i kanał do młyna. Z tego parowu wywiewało strzępami gąbczastą, truposiną mgłę. Jassmont, patrząc na to w istocie łatwo wytłumaczalne zjawisko, doszukiwał się symbolicznych podtekstów. Wyciągnął papierośnicę, ostatni papieros, pokruszony, ale da się palić, francuski, i pojął, że nie ma zapałek. Już się wybierał, aby podejść do żołnierzy i poprosić o ogień, gdy z boku ktoś usłużnie podsunął mu zapaloną zapalniczkę. - Dziękuję bardzo - powiedział machinalnie. Zaciągnął się z przyjemnością, wyborny dym, i dopiero wtedy bez pośpiechu się obejrzał. Nie zaskoczyło go, że stał obok, trochę za nim, jeden z cywilów zza