torebkę i parasolkę. <br>Nie ruszał się jednak wierny pieczęci milczenia, którą dziewczyna nałożyła mu <br>swym gestem <page nr=296>. Nikt się nie troszczył o jego milczenie. Rodzice jedli, <br>popijali z aluminiowych kubków, rozmawiali przyciszonym głosem, jakby tam w <br>kącie siedział nie syn, ale obcy pasażer. Matka jednak spoglądała nań od czasu <br>do czasu, zapytując na migi, czy nie zjadłby czego; ojciec jakby zupełnie o <br>nim zapomniał.<br> Teofil rozpiął kołnierz, na którym błyszczały cztery złote paski. Co u innego <br>mogło być dumą, u Teofila było hańbą; nie miał prawa do tej pysznej dekoracji. <br>"Trzy dwóje jak dzwon", według zagadkowej metafory ojca, widniały w księdze <br>klasyfikacji