od swego kolegi - rzekł Olek. Twarz miał kościstą, wychudłą, ściągniętą mrozem. Zrzucił czapkę. Sztywne od wapna włosy rozmierzwiły mu się nad czołem.<br>- A córka?<br>- Została z mężem. Kłóciła się ze starą, że musi zostać jeszcze dzień. - Popluł w żylaste, wykrzywione dłonie, zżarte od cementu i wapna, i gipsu.<br>- Ano, <orig>będziem</> zdejmować. - Wlazł na wóz, rozplątał sznury i począł podawać jedno po drugim krzesełka, wazony, poduszki, kosze z bielizną, pudła staroświeckie, osznurowane książki. Chwytaliśmy je z Tomaszem i na cztery ręce wnosiliśmy do zatęchłej, ciemnej szopy, układając towar na betonie między workami z na wpół skamieniałym cementem, stosem cuchnącej smołą czarnej papy